Lew-Starowicz w dowcipny i celny sposób zwraca uwagę na to, że jesteśmy wzrokowcami. Nasz intelekt i osobowość są szalenie ważne, ale tym, co przyciąga uwagę innych, jest nasz wygląd – przynajmniej w pierwszej kolejności. Kobiety często narzekaj: “tu mam za mało”, “tu mam za dużo”, “wolałabym…” Nie ma jednak jednego modelu atrakcyjności – każdemu przecież podoba się co innego i co innego ma znaczenie. Nawet nie do końca idealne, zawsze będziemy w czyimś typie. Pytanie tylko, czy dajemy się zauważyć?
Duża część kobiet cierpi na brak ekspresji własnej kobiecości – to diagnoza doktora Starowicza, z którą nie mogę się nie zgodzić. „Kobiecość powinna być uzewnętrzniona i uwolniona, a nie ściśnięta i stłamszona”. Ot co! Czasem tylko potrzeba pewnych zabiegów, żeby piękno w sobie odkryć i pokazać je światu. Wejdźmy w nowy rok pewnym siebie krokiem. Stukajmy obcasami, nie ma większego atrybutu kobiecości. Dodajmy oku głębi, a ustom powabu – makijażem. Sięgnijmy po oręż perfum i biżuterii, mają moc nie do przecenienia. Czarujmy eksponującym nasze atuty strojem. Koniecznie we właściwie dobranym kolorze. Kropką nad „i” niech będzie uśmiech.
Photo: Artur Nyk
Model: Kamila Gawenda
Styl: Tatiana Szczęch
P.S.
Zdjęcie z wrześniowej wyprawy do Toskanii. 🙂
Synergiczne propozycje to:
Zachęcam do bycia oryginalnymi. I do wręczania prezentów z miłością!
Zdjęcie z sesji, w której brałam udział przed kilkoma miesiącami. Miało być słodko. I było. Jak to w święta…
Production: Monika Grzesik
Photo: Iza Habur
Models: Karolina Morawiec, Marcin Józefowski
Styl: Tatiana Szczęch
Make-up&Hair: Lena Zięba, Natalia Polek
nasza zwariowana rodzinka |
Zawsze bardzo mocno wierzyłam, że MOŻNA pogodzić pracę z macierzyństwem. Chcieć znaczy móc, myślałam i wydawało mi się to takie proste. Teraz mówię, że MUSI się dać. Musi, kiedy uwielbia się, tak jak ja, i swoje dzieci, i swoją pracę. Musi, choć nie do końca wiem jak. Są momenty, że pomóc mógłby jedynie dar bilokacji. Bo znowu jestem spóźniona z jakimś artykułem, bo dziesiątki maili czeka na przeczytanie, nie mówiąc już o odpisaniu, bo komuś coś obiecałam… Tymczasem ja zasypiam nad rosołem, którego nie może nie być, bo Helenka tak go lubi. I ogarniam małe filiżanki Tosi, w których ona serwuje swoją kawę-na-niby.
Kiedy wychodzimy z mężem z domu, głównie do pracy, Lusia (od Helusia) pyta za
każdym razem: „A ja pojecham ziami?”, co w języku dwulatki znaczy: „Zabierzecie
mnie ze sobą?”. Już za drzwiami dopadają mnie wstrętne myśli. Że mało mnie w
domu. Że moje dziewczyny są wychowywane bardziej przez nianię i przedszkole niż
mnie samą. Że, od kiedy jestem mamą, czas przestał być po mojej stronie i tak
ścigamy się codziennie, on i ja – tyle, że ja ciągle na straconej pozycji…
one razem |
Będąc w pracy, zawsze omija mnie coś z życia moich małych dziewczynek. Będąc z nimi, nie mogę podejmować wszystkich “pracowych” wyzwań. Zawsze mam kaca moralnego w stosunku do kogoś – swoich dzieci, Klientów, siebie samej.
Dwa różne podejścia, ta sama sytuacja, różnica kolosalna.
Aha, pardon… Jest jedna nieróżnica – nie kupujemy/nie kupuję butów.
Przed Petit Palais, w której miała miejsce wystawa. Też musiałam odstać swoje w tej kolejce! |
Na wystawie nie mogło zabraknąć motywu Mondriana… |
i mojej ulubionej wersji sukni ślubnej. |
Ach, te obowiązki “pracowe”… 😉 Lubię je!