Gdzie jest pilot?

lutego 18, 2022

Felieton Maćka.B, znaczy męża mego.

Parę dni temu zostałem “słomianym wdowcem”. Żona pojechała w świat i zostawiła mnie samego z trójką dzieci. Ktoś mógłby powiedzieć, że to nieludzkie, zostawić chłopa z dziećmi na kilka dni. Ja jednak jestem dzielnym chłopcem i niestraszna mi rola jedynego opiekuna swojego własnego potomstwa. Tym bardziej, że mam parę patentów na chów solo. Oczywiście, patenty bledną w obliczu fantazji i wyrachowania podopiecznych, ale ważne jest nastawienie. Kocham te dzieci? Kocham. One mnie kochają? Kochają. Potrafię ryknąć tak, że nawet boją się płakać? Potrafię. I tak sprawą najważniejszą w całej tej misji jest – jak to na misji – przeżyć bez większych obrażeń i ubytków w inwentarzu. Takie nastawienie bardzo pomaga odsunąć wszystkie potencjalne problemy na bok. Wszak te potencjalne problemy to tylko imaginacja, której daleko do spełnienia.

Tym niemniej, podczas nadzoru rodzicielskiego doszło do sytuacji, która zaburzyła mój wizerunek wyluzowanego taty. Tadka, mojego sześcioletniego syna, odwiedził równie sześcioletni kumpel Leon. Chłopaki bawili się przednio, w domu wyraźnie manifestowali swoją obecność głośno się zachowując i burząc względny ład, potocznie zwany porządkiem. Powiedzmy, że jest to wkalkulowane w szczęśliwe dzieciństwo, więc nie miałem z tym problemu. W ramach ojcostwa totalnego zaproponowałem, żeby Leon został u nas na noc. Niech dzieci mają coś od życia. Radość, fiesta, jeszcze więcej zabawy i parcie na oglądanie bajek. Pozwoliłem na godzinne oglądanie, no bo dlaczego nie. Wszystko jest dla ludzi, a dzieci to też ludzie. Wieczorową porą zacząłem wdrażać procedury zmierzające do spanka. Kolacja, mycie zębów, piżamy, te sprawy… i jeszcze bajka, ale taka dwudziestominutowa, żeby nie przeholować. Rzecz jasna, chcieli więcej. Z odsieczą przyszła córka Helena. Wzięła i schowała pilota. Niby powiedziała mi gdzie, ale moja koncentracja i zdolność percepcji była już nieco zaburzona harcami tych dwóch kolesi.

W okolicach godziny 22. byli już w łóżku. W ramach swojej fajności przeczytałem im jeszcze bajkę na dobranoc. Chichrali się wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Trochę mnie to dziwiło, bo książka, którą czytałem, aż tak zabawna nie była, a już na pewno nie w momentach, w których dochodziło do ich chichotu. Ok – pomyślałem – niech się śmieją. Zaraz i tak wszyscy niepełnoletni w tym domu zasną, a ja będę mógł wyłączyć mózg i włączyć telewizor. Potrzebowałem tego i szczerze cieszyła mnie wizja takiego późnego wieczoru. 

O 23. dom był już tylko do mojej dyspozycji. Spocząłem na sofie i zabrałem się do nicnierobienia. Jeszcze tylko pilota potrzebowałem. Bez pilota ani rusz… Chociaż było odwrotnie. Trochę się nalatałem. Najpierw “na pewniaka” zajrzałem do miejsca, gdzie schowała go Helena. Nie znalazłem. Rzuciłem okiem na niższą półkę, też nic. Szepnąłem brzydkie słowo i szukałem dalej. Mój ledwo osiągnięty spokój zdawał się odpływać. We wszystkie mniej i bardziej oczywiste miejsca zajrzałem… i nic. Przyszła pora na lokacje niedorzeczne – kosz na śmieci, szuflady z herbatami i szafki z naczyniami… zerknąłem też do lodówki – tak tylko, żeby się upewnić. Zły i wulgarny włączyłem telewizor stacjonarnie. Tam z tyłu był taki knefel i jego trzeba było nacisnąć, ażeby pojawiło się pseudointuicyjne piktogramowe menu, które z kolei trzeba było zrozumieć, żeby nim nawigować, ale i tak nie w pełnym zakresie. Cały czas z ręką za telewizorem. Coś tam włączyłem, usiadłem na sofie, obejrzałem ze dwie minuty i wiedziałem, że trzeba to przełączyć. Musiałem wstać i podejść. Trzy razy się tak szarpnąłem, żeby się przekonać, że potrzebne są radykalne kroki. Poszedłem do głęboko śpiących dziewczyn. Najpierw budziłem Helenę, bo to ona chowała tego jebanego pilota. “Helka, gdzie dałaś pilota?” – grzecznie i cicho zapytałem. Odmamrotała coś, ale to nawet nie były słowa. Odpuściłem jej. Spróbowałem z Tośką, bo przecież widziała, gdzie Hela TO daje. Zero kontaktu. Zażenowany swoim czynem, wciąż bez pilota, spocząłem w salonie. Poczekałem jeszcze tylko, aż resztki poczucia fajnie spędzonego wieczoru wyblakną jak cyferki na paragonie i ekstremalnie zły poszedłem spać.

Rano wszystko się wyjaśniło. Rozpracowało mnie dwóch sześciolatków. A było to tak. Wieczorem, już po kolacji, Tadek zawołał mnie do swojego pokoju, żeby pokazać coś, co okazało się być niegodną uwagi pierdołą. W tym samym czasie Leon wspiął się, w tylko sobie znany sposób, do najwyższej półki, na której leżał pilot. Schował go pod poduszkę w pokoju, w którym mieli przygotowane legowisko. Gdy położyłem się spać, z rozstrojem nerwowym, oni wstali i obejrzeli parę odcinków Ninjago.

Skąd to wiem? Otóż, rano, przy śniadaniu, z dziką rozkoszą i satysfakcją wszystko pięknie wyśpiewali. Przyznaję, dotknęło mnie to na tyle mocno, że wymyśliłem Tadkowi karę za robienie taty w balona. Szlaban na bajki do końca tygodnia (była sobota). Nie przejął się, poszedł z kumplem bawić się do pokoju, a ja dumny z pomysłowości syna i jego kumpla zacząłem nowy dzień. Wieczorem pogratulowałem pomysłowości.

Maciek Szczęch

Łowcy.B

prywatnie , życie ze stylistką
Share: / / /

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Archiwa