Samodzielność

lutego 26, 2020

Felieton Maćka.B, znaczy męża mego.

Październik 1993 rok. Ciężkie, ołowiane niebo, pada, nie pada. Raczej zimno. Miejskie targowisko. Rzędy blaszanych stoisk, równe jak poszczerbiona linijka mało pilnego ucznia. Budy z ubraniami mają przymierzalnie, takie kombinowane, patchworkowe. Na podłodze, za ladą, wilgotny karton i tyle. Lada zawalona konfekcją zapewnia komfortową intymność, teoretycznie. W praktyce przymierzam tureckie teksasy modląc się o to, żeby obok nie przeszedł ktoś z klasy. Jak ktoś zobaczy to już po mnie, wizerunkowo – wiocha straszna, myślę sobie. Mama tak nie myśli. Prosi, żebym wylazł stamtąd, pokazał, jak leżą. Zamykam oczy, zagryzam wargi i wychodzę. Trudno, najwyżej będę trędowaty i umrę.

Ale nie! Żyję. Mam 40 lat i dzwonię do żony:

– Cześć, jestem w miejscu, w którym nie byłem bez Ciebie już od ładnych kilku lat. No zgaduj, gdzie jestem? – cwaniacko pytam.

– Nie mam pojęcia, na wakacjach? – pacnąłem się w czoło otwartą dłonią, jakbym nie wiedział, że jej błędny domysł to tylko odbita piłeczka w zabawie, którą sam przed momentem zacząłem. 

Taa, jasne – pomyślałem, brnąc w nietrafną ocenę jej reakcji – odprowadziłem dzieci do szkoły i przedszkola, skoczyłem na szybkie wakacje, potem  zakupy, a ok. 16-tej spotkamy się w domu.

– W przymierzalni jestem. 

– Cha cha, to się nie spodziewałam! Powodzenia!

– No ok. To na razie – koniec rozmowy. Lekko “wnerwiło” mnie to “cha cha” i “powodzenia”, ale nic to. Najwyższa pora wziąć sprawy w swoje ręce. Mam 40 lat na karku. Odpowiedzialność za mój własny wygląd to sprawa honorowa. Po mrocznych latach upokarzających przymiarek jeansów w blaszanej budce na bazarze oraz pełnych pokory i milczenia  wypadów na shopping z ukochaną drugą połówką, przyszedł czas na samowolkę. Wezmę i kupię to, czego mi trzeba i nic ponad to. Dwie pary jeansów, takich samych, by życie było prostsze. Niestety sklep szybko weryfikuje moje plany. Setki, tysiące, a może nawet i miliony różnego rodzaju fasonów, rozmiarów i kolorów brutalnie bombardują moje receptory wzroku. W ostatniej chwili dostrzegam takie jakby odpowiednie. Dwie różne pary!  Szybko mierzę, szybko kupuję, zanim wpadnie w oko coś innego. Skądś tam pamiętam, że lepsze jest wrogiem dobrego i tego się trzymam. Zadowolony i skrycie dumny jadę do domu. Wieczorem będzie prezentacja. Formalność, wiadomo o co chodzi. 

Chociaż od tamtych wydarzeń minęło już kilka tygodni, to wciąż mam w pamięci dość banalną wiedzę wtedy zdobytą, ważną zwłaszcza dla ludzi żyjących w związkach. Oto jej kluczowy sens: “Nigdy, przenigdy nie wyrzucaj paragonu z zakupów robionych na własną rękę. Szkoda życia.”

Maciek Szczęch

Łowcy.B

prywatnie , życie ze stylistką
Share: / / /

One thought on “Samodzielność

  1. Monika pisze:

    Znów mnie ubawiłeś, do łez 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Archiwa